
Sąd rodzinny postanowił, że naszą rodzinę będzie nadzorował kurator. Minęło już bardzo wiele miesięcy od tamtej decyzji, a ja wciąż nie rozumiem jego roli, co gorsza również powodu jego wyznaczenia.
Domyślam się takiego powodu: Dzwoniłam na policję niemal za każdym razem, kiedy dzieci nie wróciły po wizycie u ojca, zlożylam doniesienie o pobiciach. Pani z wydziału prewencji poinformowala mnie, że dużo tego i wysyla wniosek do sądu rodzinnego z prośbą o wgląd, bo dzieje się w tej rodzinie cos zlego. Cóż za pomoc!!!
No więc mamy kuratora. (A mój byly malżonek ma w kuratorze doskonale źródlo informacji o nas, o tym co robimy, gdzie wyjeżdżamy na weekend itd. i zawsze jakims "zbiegiem okolicznosci" pojawia się tam, gdzie my. Nie muszę chyba pisać, jakie konsekwencje mają takie spotkania?).
Mamy więc wizyty kuratora co miesiąc - o różnych porach, bez zapowiedzi. Kuratorzy się zmieniają co kilka miesięcy. Pierwsza byla "cool". Przychodzila zawsze z zestawem "dobrych rad":
- "Niech pani uderzy się mocniej, tak, żeby zostaly siniaki na dlużej niż tydzień, od razu go pani zalatwi! Ja tak zrobilam, pech chcial, że niefortunnie się uderzylam o kant stolu i nabilam sobie "limo" pod okiem. Zalożylam bylemu sprawę karną i pozbawilam go wszystkiego: majątku, dzieci plus zakaz zbliżania się do nas".
Ja nie mialam takiego "szczęcia" i nie uderzylam się o kant stolu. Mam za to kolejnego kuratora, tym razem ciut nadgorliwego. Przychodzi częsciej niż musi, dzwoni, każe się spowiadać ze wszystkiego ("niech mi pani zaufa, ja chcę pomóc"), a kiedy zapytalam go, dlaczego do nas przychodzi, jak rozumie postanowienie sądu "o wglądzie w sytuację rodziny", odpowiedzial:
- "Niech mnie pani nie bierze pod włos! Jak przeczytam postanowienie sądu, to pani powiem".
- Ale niech pani powie wlasnymi slowami - nalegam - musi pani wiedzieć, nad czym pani sprawuje kuratelę.
- "Jak przeczytam postanowienie sądu. Nie chcę sobie narobić problemów, jak powiem źle".
NO WIĘC PANI KURATOR NIE WIE, PO CO DO NAS PRZYCHODZI.
Ciekawe czy wysoki sąd to wie...?